top of page

Palawan, Coron, Tablas - Filipiny

Uwaga - poniższy tekst został napisany w 2019 roku, zaraz po naszym wyjeździe (wtedy napisany trochę “na kolanie” dla znajomych planujących podobną podróż). Redagując to teraz, widzę że im dalej tym mniej szczegółów ;) Ale nie pamiętam teraz wielu rzeczy, by to uzupełnić (np cen). Zapisałam sobie jednak ze w czasie całego wyjazdu wypłaciliśmy w sumie ok. 450 GBP, i tą gotówką płaciliśmy wszędzie (jedzenie, atrakcje).

Jest bardzo ciekawym czytać takie relacje po latach - to był nasz pierwszy daleki wyjazd razem, do Azji, z plecakami. Zastanawiam się, jak inaczej wyglądałoby to teraz, nie będąc jeszcze ledwo nie-biednym studentem? ;) Pewnie mniej patrzylibyśmy na koszta, zwłaszcza atrakcji jak island hopping. Wtedy nie dopłacaliśmy za prywatny tour, czy drugi dzień pływania - teraz pewnie bez żalu wydałabym dodatkowe pieniądze. Ale takie maksymalne budżetówki mają swój urok, a my mieliśmy ekstra czas!

Gdy zrodzi się pomysł wyjazdu na Filipiny...

...początek researchu może szybko przytłoczyć, gdy okazuje się ile oferują Filipiny (i jak wiele z tych must-see i must-do jest rozrzuconych po całym kraju - kraju, który ma 7,000 wysp). Pierwsza rzecz, z którą trzeba się pogodzić - nie da się zobaczyć wszystkiego, po prostu. Na pewno nie wyjeżdżając na 2 tygodnie. Przeglądając masę blogów, wydzieliliśmy dwie główne strefy: Palawan & Coron oraz Cebu & Bohol. Każe z nich wymaga przynajmniej 2 tygodnie - my mieliśmy dokładnie tyle, i choć myśleliśmy dać sobie po tygodniu tu i tu, jest to niewykonalne. Głównie dlatego, że transport zabiera sporo czasu – czy to lądowo, czy samolotem, nie da się szybko i efektywnie przemieszczać.

Nowe miejsca, które zyskują na popularności to np. wyspa Siargao, znana z surfingu (jeśli wrócimy na Filipiny, to liczymy że będzie to tam!). Na Donsol można pływać z white sharks, na południe od Bohol z żółwiami. Humanitarność takich miejsc zaczyna być kwestionowana, dlatego dokładnie sprawdziłabym taką atrakcję zanim z niej skorzystacie. Problemem w takich miejscach jest to, że zwierzęta są dokarmiane, przez to nie migrują sezonowo, a zostają w jednym miejscu (takim, gdzie ich obecność jest atrakcją turystyczną, oczywiście). Takie zmiany w migracjach zwierząt to proszenie się o kłopoty długoterminowo…

Ciekawi naszego planu dzień po dniu?

Dzień 1 - Singapur


Lecieliśmy z Londynu do Singapuru linią British Airways. Lot startował o godz. 20, z lądowaniem o godz. 16, i trwał 13.5h. Jak przeżyć jet laga na takim locie? NIE SPAĆ. Trzeba zarwać nockę (może z małymi drzemkami) tak by przylecieć dość zmęczonym, zrobić krótkie zwiedzanko, a potem wcześnie iść spać i wstać o normalnej godzinie. Wiadomo, jet lag to zawsze kombinacja wielu czynników, ale nam się udało i przestawiliśmy się bez problemu.

Singapur to dobre miejsce na przesiadkę, i warto dać sobie tutaj dzień. Zwłaszcza wieczorem jest tam co podziwiać - pokazy Gardens by the Bay i Marina Bay (są chwilę po sobie, małym truchtem można zaliczyć oba show jednego wieczoru). Z lotniska kursuje metro, więc bardzo łatwo jest się poruszać między miastem, a lotniskiem.

Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu 81 Orchid, to sieciówka i miała masę hoteli w okolicy w różnych aranżacjach wnętrzarskich. Była to jedna z najtańszych opcji z własnym pokojem i łazienką. Okolica do zatrzymania się była ok, trochę daleko od metra (ok 10-15min) co należy wziąć pod uwagę zważając na dojście z bagażem (my plecakami) w ogromnym upale. Na powrocie zatrzymaliśmy się w centrum co opiszę później i to była lepsza opcja, ale trzeba być gotowym na spanko w dzielonym pokoju.

Singapur wieczorem jest lepszy niż za dnia. Warto zobaczyć pokaz świateł najpierw w Gardens by the Bay, a potem w marinie (pokazy są krótko po sobie). Szybko jednak wróciliśmy do hotelu leczyć jet laga ;)

Dzień 2 - Puerto Princesa

Kolejnego dnia ruszyliśmy z powrotem na lotnisko. Warto być wcześniej i dać sobie czas na przejście się po Jewel – nowo otwarta (w 2019r ;)) galeria przy lotnisku, z wyjściem z terminala. Bardzo imponująca, można zjeść w kawiarni (jest ich kilka), ale przede wszystkim zobaczyć bardzo imponującą fontannę – największą na świecie w środku budynku. O pełnych godzinach są pokazy świateł, ale rano jeszcze ich nie było – to zaliczyliśmy wracając przez Singapur.

Na Filipiny lecieliśmy z Cebu Pacific – to filipińskie tanie linie lotnicze. Przy kupowaniu biletów warto zwrócić uwagę czy lot realizuje Cebu Pacific czy CebGo – to drugie to jeszcze tańszy przewoźnik podlegający pod Cebu Pacific, w którym jest dozwolony mniejszy bagaż (nasza kabinówka, darmowa w Cebu Pacific, byłaby dodatkowo płatna w CebGo – a raczej ceny samych lotów nie były wyższe). Żeby polecieć gdziekolwiek na Filipiny, prawie zawsze trzeba się przesiąść w stolicy - Manili, ew. w Cebu – ale bezpośredniego lotu się nie uświadczy. Nie ma zmiany czasu pomiędzy Singapurem a Filipinami. My lecieliśmy przez Manilę, ale nie wychodziliśmy z lotniska. Samego miasta nie polecał nikt, ze wszystkich blogów które przeczytaliśmy - każdy kto zdecydował się na nocowanie tam, radził tego nie robić tylko zaliczyć loty jednego dnia. Powód - bezpieczeństwo (lub jego brak) i skrajna bieda. Nie sprawdzaliśmy tego samemu, więc nie możemy tego zweryfikować.

Kolejna rzecz przy rezerwacji biletów lotniczych to bardzo dziwnie loty “falami” - było np. kilka lotów do tej samej destynacji w przeciągu paru godzin porannych a potem długo nic. Trochę się przy tym gimnastykowaliśmy, a najlepszej kombinacji szukaliśmy przez Google Flights, loty kupowaliśmy bezpośrednio na stronie przewoźnika i każdy lot osobno (łączenie wychodziło drożej). Przez to musieliśmy z lotniska “wyjść”, tam załatwiliśmy kartę SIM, zjedliśmy i wróciliśmy (znowu trzeba przejść kontrolę bezpieczeństwa itd. ale wszystko szło bardzo sprawnie). Edit 2022: nie wiem czy drugi raz zdecydowałabym się na self-transfer! Jeśli kupowanie lotów razem oznacza, że linia obsługuje transfer i nie musimy wychodzić z lotniska - zdecydowanie dopłacamy już za tą możliwość. Przede wszystkim dlatego, że przy opóźnieniu pierwszego lotu, przebukowaliby nam drugi.

Karta SIM

Jest dwóch operatorów - SMART i Globe. My zrobiliśmy tak, że jedna osoba wzięła jedną kartę i druga drugą - to był świetny pomysł, bo rzadko oboje mieliśmy zasięg ;) Prawie zawsze miało go tylko jedno z nas i musieliśmy w tym na sobie polegać. Na lotnisku mają wspólne stoiska, nie trudno je przegapić. Płatność tylko gotówką - na lotnisku jest bankomat, my wypłacaliśmy z karty Revolut. Bankomat pobiera prowizję od każdej zagranicznej karty, bodajże 250 PHP. Przy stanowisku z SIM będą nam proponować OGROMNE pakiety po 50GB itp. my wiedzieliśmy że tyle nie chcemy. Oboje wzięliśmy po 3.5GB i nam to wystarczyło – na mapy, czasami Instagram, wiele miejsc miało wifi (ich karty też oferują dodatkowy 1GB na aplikację naszego wyboru: Netflix, Youtube itp. my wybraliśmy Instagram). Przy kupowaniu SIM, obsługa odrazu nam ją założyła, zrobiła setup, ustawiła aplikację do dodatkowego 1GB itd. zajęło to kilka minut, mieli super wprawę. Tylko warto się zorientować ile tych danych chcemy, ile realnie będziemy tego używać i nie dać się naciągnąć na gigantyczny pakiet (zwłaszcza, że warto by obie osoby miały inne SIM, więc wg nas jedna SIM, ale większy pakiet, niekoniecznie jest dobrym pomysłem).

Do Puerto Princesa dolecieliśmy już pod wieczór. Taksówka spod lotniska (a raczej tricycle – witamy na Filipinach, to tutaj główny środek transportu) zawsze będzie dużo droższa, bodajże 100 czy 200 PHP i nie da się tego utargować (chwilę próbowaliśmy). Należy wyjść z lotniska (po wyjściu z terminala skręcić w lewo i dać się prowadzić google maps), a za bramą rzucą się na nas kierowcy tricycle – za ok. 10 PHP przejazd. My na tym etapie zdecydowaliśmy się po prostu przejść do naszego hotelu. Trasa była w porządku, ale jeśli nie jest to kilka minut spaceru, lepiej wziąć tricycle.

Na nocleg wybraliśmy Amor's Place. Hotel był bardzo przyzwoity, czysty, z własną łazienką. Śniadanie to biały chleb, cukrowy dżem i masło orzechowe – na Filipinach to norma i ciężko jest uświadczyć czegoś dobrego 😉

Przeszliśmy się coś zjeść na Puerto Princesa City Baywalk Park – prawdopodobnie byliśmy tam jedynymi obcokrajowcami, sami lokalsi. Miejsce spotkań, jedzenia i bawiących się dzieci. Droga troche straszna :D ale nie długa (ponownie, można wziąć tricycle).

Dzień 2 - Sabang

Następnego dnia wstaliśmy i ruszyliśmy tricycle do San Jose (znany jako New Market) station. Stamtąd odjeżdżają jeepneys - najtańsza opcja, ale też długi i żmudny transport, przede wszystkim dla lokalsów. Tam robili wszystko, żeby przekonać nas, że właśnie ich szukamy i są jedyną opcją ;) Ale my szukaliśmy odjazdu minivanów i po kilku minutach krążenia i pytania ludzi, udało się. Należy przejść przez stację, a potem iść dużym placem, aż do kilku stanowisk minivanów na końcu.

Naszym celem było Sabang. Jest tam podziemna rzeka (jeden z wielu “7 cudów świata" ;)). Można wykupić sobie jednodniową wycieczkę w Puerto Princesa, z transportem do/z Sabang (wyjazd ok 7 rano, 2h jazdy) i zwiedzaniem rzeki - nie jest to dużo droższa opcja, ale: 1) Trzeba załatwić to dzień przed, a my mieliśmy późny przylot, 2) Nie ma za dużo atrakcji w samym Puerto Princesa, my chcieliśmy ruszać dalej. Wyjechaliśmy o 10:30 (względnie późno, ale nam się nigdzie nie spieszyło) i bez rezerwacji – nie wiem czy udałoby się nam wsiąść do pierwszych kursów z samego rana bez niej.

Podróż nie była tragiczna, ale z perspektywy całego wyjazdu i kilku takich przejazdów, zdecydowanie najgorsza pod względem standardu i brawurowej jazdy. I to warto zaznaczyć - kierowcy minivanów na FIlipinach jeżdżą bardzo szybko. Bagaże idą na dach, warto upewnić się że są srogo przywiązane, by nie stracić ich na jakimś zakręcie ;)

W Sabang dojechaliśmy na samą plażę, wzdłuż której jest kilka domków i jeden luksusowy hotel dalej (przypominam, info z 2019 roku).

Spaliśmy w Hill Myna Beach Cottages - mieliśmy dla siebie mini-domek z łazienką, wiadro z wodą do spuszczania wody w kibelku, z wiatrakiem jako klimatyzacja i prąd tylko przez kilka godzin dziennie. Bardzo nieluksusowo, ale miało to swój klimat, byliśmy w pięknym miejscu! Dobre jedzenie, ale czekało się niesamowicie długo. Nikomu się tam nie spieszy 😊

Do końca dzień się leniliśmy. Zaliczyliśmy tylko formalności do wyjazdu na podziemną rzekę dnia następnego - wypełniliśmy jakiś druczek który przyspieszył wszystko następnego dnia (mapka dalej).

Dzień 4 - podziemna rzeka w Sabang i El Nido

Wstaliśmy na godz. 8 by stawić się w Sabang Boat terminal. W pierwszej kolejności kupuje się wstęp (permit) do podziemnej rzeki. Po otwarciu kas (bodajże o 8?), odbiera się numerek, przy stanowisku pani wyszukała nasz druczek, który wypełniliśmy dzień wcześniej, i zapłaciliśmy za wstęp. Łódkę dokupujemy osobno - już przy kupnie permitu, warto zagadać do innych turystów robiących to samo i umówić się na wspólną łódkę. Zaraz obok jest druga kasa, gdzie łódki już na nas czekają - zabierają jednorazowo 6 osób. Zorganizowane wycieczki biorą minivana i jadą drogą lądową – co za strata! ;)

Po kilku minutach dopłynęliśmy do celu - krótki spacer, audioprzewodnik i wsiedliśmy do kolejnej łódki, którą wpływa się w skały (ten sam skipper łódki z Sabang, jest naszym przewodnikiem w drugiej łódce).

Potem powrót, jedzenie, wymeldowanie się i ruszyliśmy dalej - do El Nido. Teoretycznie nie ma bezpośredniego vana – wszędzie pisało, że trzeba dojechać do Salvation (gdzie przecinają się drogi na Sabang, Puerto Princesa i El Nido), ale nasz mini van był pełny i wszyscy jechaliśmy do El Nido. Kierowca może się na Salvation zatrzymać i wymienić pasażerami. Nawet jeśli przyszłoby się nam tam przesiadać, to nie powinno być to zbyt problematyczne, wyraźnie był to spory węzeł komunikacyjny. Kilka sklepów, dużo minivanów. Jeździ ich sporo (jak nie z Sabang, to z Puerto Princesa) także myślę, nie byłoby problemu kogoś złapać. Wg notatek, miało to kosztować 400 PHP, ale nie zapisałam ile sami zapłaciliśmy.

Potencjalna zmiana – nie zdecydowaliśmy się pojechać do Port Barton, a potem w El Nido sporo osób nam to miejsce polecało. Być może warto jest tam ruszyć na jedną lub dwie noce. Może być trudniej z transportem (myślę, że nie da się uniknąć przesiadki w Salvation) za to do El Nido są już bezpośrednie minivany.

W El Nido dojeżdżamy do stacji minivanów (El Nido Transport Terminal), tam nie ma innej opcji jak wziąć tricycle. Najlepiej mieć nocleg blisko portu El Nido – my wybraliśmy hostel Big Mike. Pokój wg opisu 4-osobowy, był w rzeczywistości dwoma połączonymi pokojami dla 4 osób każdy ;) Poza tym, było bardzo w porządku, miejsce prowadziła bardzo miła kobieta, rano robiła jajka, był tradycyjnie biały chleb, dżem i masło orzechowe. Plus banan na osobę ;) Nie potrafię już znaleźć tego noclegu, więc możliwe że już nie działają.

Na El Nido początkowo zarezerwowaliśmy 3 noce, ale przy planowaniu wyszło, że przydałby się dodatkowy nocleg. Wybraliśmy hostel Frendz – droższy, lepszy standard, jednak klimatem bardzo się rozczarowaliśmy! Wyglądał super, ale klimat jak na Ibizie, same białe bogate dzieciaki na swojej podróży życia, z walizkami, “odwalaniem się” na imprezy wieczorami itd. zupełnie nie nasz klimat, już woleliśmy nasz biedny mały hostelik z pierwszych nocy :D Ale mieli basen na dachu z widokiem na zatokę, więc nie żałujemy - fajnie było się zanurzyć w słodkiej wodzie dla odmiany.

Od razu po przyjeździe na El Nido, warto załatwić prom na Coron - te zapełniają się na 1-3 dni w przód, do tego zdarzają się być odwoływane ze względu na pogodę. My o tym nie wiedzieliśmy i zostawiliśmy to na ostatni dzień, gdzie dzień wcześniej odwołano wszystkie promy ze względu na burzę na morzu, i nasz wyjazd się zapełnił - nie pamiętam już, jakim cudem udało się nam dostać miejsca! Także lepiej od razu to załatwić. Są dwie firmy, jedna z wyjazdem po 6 rano, kolejna o 8. Kosztowały tyle samo, bilety można kupić w tych samych biurach co island hopping (jest ich wszędzie bardzo dużo). Chyba nawet można było to zrobić przez internet z wyprzedzeniem, ale chcieliśmy zrobić to na miejscu i zweryfikować wszystkie opcje.

Dzień 5 - Island Hopping

W El Nido potrzebujemy jeden cały dzień na island hopping tour. Każde biuro oferuje takie same trasy, oznaczone jako tour A, B, C i D. Bodajże A i C są najbardziej popularne (bo najlepsze), a my wzięliśmy tour C, w biurze Boutique Artcafe. Każdy oferuje to samo, z naszego zrozumienia - każde biuro wykupuje możliwość obsługi danej trasy w jakiejś organizacji (?) i nie można pływać gdzie/jak się chce. W naszą wycieczkę wliczone były dodatkowo kajaki w Big Lagoon, ale na miejscu było ich wiele zaparkowanych i wiele osób z tego korzystało - myślę że przepłaciliśmy. Trzeba też dopłacić za maskę i płetwy, ale bez tego się nie obejdzie i zdecydowanie warto!

Najlepiej byłoby o prywatny tour - na większą grupę, koszt jest podobny, a można wypłynąć wcześniej i uniknąć ludzi. Trzeba trzymać się wyznaczonych tras, ale prywatną łodzią można trochę zmodyfikować plan i nie płynąć w miejsca gdzie akurat zjeżdżają się wszystkie grupy. Mimo wszystko nie było źle, było sporo osób, ale bez tłumów. Wszyscy jesteśmy tam turystami i robimy to samo, trudno tu kogoś winić ;)

Dzień 6 - Nacpan Beach

Na kolejne dwa dni wypożyczyliśmy skuter (inaczej zostaje nam wzięcie tricycle co jest większym kosztem i mniej komfortowym). Pierwszego dnia pojechaliśmy na plażę Nacpan – jedna z, jeśli nie najlepsza, plaża na której byliśmy w trakcie całego wyjazdu. Ogromna, pusta. Myślę, że drugi raz zdecydowalibyśmy się tam zatrzymać na jedną noc – było kilka małych hosteli przy samej plaży. Spędziliśmy tam cały dzień, ogromnie nas spaliło słońce nawet siedząc w cieniu z wyjściem do wody tylko na chwilę kilka razy. Tak nauczyliśmy się smarować najwyższym filtrem NON STOP i unikać słońca – i tak wróci się brązowym (rok 2019, zanim człowiek wiedział że SPF 50 używa się codziennie i wszędzie ;)) Słuchaliśmy audiobooka i odpoczywaliśmy. Po kilku dniach przemieszczania się i atrakcji, to był bardzo potrzebny dzień odpoczynku.


Dzień 7 - plaże Corong Corong, Marimegmeg

Kolejnego dnia pojechaliśmy na plaże Corong Corong i zachód słońca na Marimegmeg – żadna nie tak super jak Nacpan, ale droga dużo krótsza. Generalnie z tanich atrakcji nie ma co tam robić oprócz plaży – island hopping byłoby najlepszą opcją, ale jest to droga atrakcja, jeśli podróżuje się na budżecie. El Nido jest bardzo turystyczne, jest masa młodych osób podróżujących z całego świata. Ja się trochę tym rozczarowałam, było bardzo tloczno i mało autentycznie. Z miejsc do jedzenia bardzo polecamy Happiness Beach bar (mają też hostel) – na kolacje I drinki; Café Athena – dosłownie po drugiej stronie ulicy, byliśmy tam na śniadanie (tosty francuskie z mango) i były pyszne.

A mówiąc o jedzeniu… FIlipiny to nie kraj dla “foodies”. Na obiad ryż z mięsem w sosie. Na śnaidanie biały tostowy chleb z dżemem i masłem orzechowym. Czasami (również na śniadanie) ryż z mięsem ale ugotowane na słodko. Szymon jadł wszystko, ale po kilku dniach był już trochę chory ;) Do tego kawa tylko rozpuszczalna, koniecznie z mlekiem i cukrem. Świeże soki - zapomnij, trzeba 3 razy powtórzyć by nie dodali mleka i cukru. Niestety są to duże wpływy Stanów (widac to zwłaszcza po upodobaniu do koszykówki – kosze są wszędzie, a na lotnisku każda bramka miała swój telewizor z meczami NBA).

Dzień 8 - Coron

Dalej ruszyliśmy na Coron. Tu znowu dopływamy i bierzemy tricycle do hotelu. Zatrzymaliśmy się w Macky’s Hidden Inn – bardzo polecamy, niezły standard, własne pokoje, niezłe śniadania (jak na Filipin; dzień wcześniej zgłaszamy, czy chcemy śniadanie). Pierwszego wieczoru pojechaliśmy skuterem na niedużą górę z napisem Coron (a la Hollywood ;)). Popularne miejsce na zachód słońca.

Na Coron najlepsze są island hopping tours – według nas, lepsze niż na El Nido. Jedną wykupiliśmy dzień przed, z przystankiem nad jeziorem Barracuda – najlepsze miejsce w którym byliśmy na całych Filipinach! Na drugi dzień chcieliśmy płynąć tam znowu, poszliśmy rano w miejsce startu łódek szukać prywatnego transferu, ale im nie opłaca się płynąć w jedno miejsce, więc cena będzie jak za cały dzień. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na tour, wykupując na miejscu od razu u skippera, i było taniej niż z biurem.


Dzień 9 - wodospady, rejs nocą

Na kolejny dzień wzięliśmy skuter i pojechaliśmy na Conception Falls, co było porażką pod koniec pory suchej bo wodospadu nie było :P Potem na plażę Ocam Ocam, jednak plaża miała dużo kamyków, woda nie zachęcała do wejścia. Oprócz island hopping, na Coron nie ma dużo innych atrakcji - także 2 całe dni wystarczą. Ostatnią atrakcją na Coron to rejs nocą zobaczyć świetliki, z kolacją w floating restaurant – magia. Świetliki mało widoczne, za to świecący plankton (jak brokatowa woda), potem kolacja, muzyka na żywo – polecamy. Załatwiliśmy to w tym samym biurze co island hopping tour z pierwszego dnia. Bardzo ważne to sprawdzić, kiedy jest pełnia – w okolicy pełni noce są za jasne żeby widzieć świetliki/plankton, a wiele biur i tak te wycieczki sprzedaje. Druga sprawa, warto poszukać takiej wycieczki gdzie posiłek jest na floating restaurant a nie w zwykłej - tak dla dodatkowej atrakcji :) Nie pamiętam o różnicy w cenie.

Na Coron polecamy świetne miejsce na, uwaga - homary! Miejsce nazywa się Lobster King, gdzie wybiera się swojego homara z wody, który potem dla nas przygotowywują - my polecamy opcję z masłem i czosnkiem. Było pysznie i dużo! Taniej homara na świecie się nie zje. Jedliśmy też w Levine’s Eatery – super widoki, bo wchodzi się kilka pięter w górę i je na dachu-tarasie, a od naszego hotelu wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy.

Dzień 10 - podróż na Boracay

I tu zaczęła się nasza przygoda – próbowaliśmy się dostać na wyspę Boracay drogą lądowo-wodną. Nasz misterny plan opierał się na ekspresowej łódce, która jednak już nie kursowała. Jedyną opcją była łódka która płynęła cały dzień i tylko do wyspy Mindoro (port San Jose), gdzie musieliśmy wziąć minivana na drugą stronę wyspy (port Roxas), stamtąd łódką do Caticlan i przesiadka na Boracay. Tam mieliśmy mieć jeden wieczór i nocleg - dotarliśmy o 2 w nocy, a wstać musieliśmy o 5, żeby wrócić łódką do Caticlan i wziąć łódkę na Tablas. Nie było tragedii, bo udało nam się to zrobić “tylko” w jeden dzień, a zrobiliśmy to tylko dlatego że loty kursują przez Manilę co wydawało nam się stratą czasu. Niestety realia są takie, że lepiej polegać na samolotach przy zmianach wysp, bo w internecie jest sporo nieaktualnych lub szczątkowych informacji (a to pisałam w 2019 roku - wyobrażam sobie, że po dwóch latach przerwy w turystyce, musi być jeszcze gorzej z wiarygodnymi źródłami).

To teraz - Boracay. Dlaczego tak zależało nam się tam dostać, choć tylko na jedną noc? W 2019 roku Boracay była otwierana pierwszy raz po roku przerwy, by, jak mówiono, dać się jej zregenerować od turystów. Szczerze? Wyglądało to raczej na czas by zabudować wyspę hotelami. Było też bardzo drogo względem innych miejsc na Filipinach. W każdym porcie płaci się tzw. terminal fee i w Caticlan na Boracay było zdecydowanie najdrożej. To samo z tricycle - nigdzie nie chcieli od nas tak dużo, i zero opcji negocjacji. Nasz hotel był kilka minut od plaży, która miała być znana z najpiękniejszych wschodów słońca - z racji wczesnej pobudki przeszliśmy się tam, ale nie było to nasz najpiękniejszy wschód słońca - od razu wróciliśmy po bagaże i pożegnaliśmy Boracay. Z rozmów z innymi, Boracay albo się kocha albo nienawidzi. My spędziliśmy tam raptem parę godzin i byliśmy wykończeni, więc nasze odczucia mogą być bardzo niereprezentatywne - ale nie polecalibyśmy.

Dzień 11 - podróż na Tablas

Z Caticlan wzięliśmy łódkę na Tablas, nasz ostatni przystanek na FIlipinach i było wspaniale! Zatrzymaliśmy się w hotelu Footprints - odludzie, kilka domków, cała plaża dla nas, restauracja (to było super, bo można było się stamtąd nie ruszać na lunch/kolację), SUPy i kajaki za darmo. Już wyjeżdżając, dowiedzieliśmy się że nocą wchodząc do wody można zobaczyć świecący się plankton! Mało rzeczy w życiu żałuję, ale to że nie zaliczyliśmy tam skinny dip jest jedyną z nich :P A każdy wieczór spędzaliśmy na plaży, bo dzięki totalnej ciemności można podziwiać gwiazdy i drogę mleczną.


Dzień 12 - objazdówka po wodospadach

Na jeden dzień wzięliśmy skuter odkrywać wodospady – znów wypaliło średnio, bo z końcem pory suchej nie były imponujące. Pierwszy Mablaran Falls okazał się miejscem spotkań lokalsów – super klimat! Można było pływać i skakać z liny. Drugi Busay Falls – tam, za namową lokalsów, skakaliśmy do głębokich ale małych jeziorek (trochę strasznie, ale super!). Kolejne wodospady były zaraz przy Busay Falls, kierowaliśmy się takimi instrukcjami:

“Once you leave Busay Falls you will need to jump back on your bike and backtrack til you reach a fork in the road. It is here that you will take the right-hand turn instead of the left as you did when you headed to Busay. OR drive back from Busay parking lot for five minutes and then ask locals where is Dulom Falls”

I trafiliśmy, ale było to bardzo małe miejsce, które okazało się miejscem rodzinnej imprezy, także wzbudziliśmy spore zamieszanie się tam wpraszając ;)

Inne atrakcje na Tablas to Looc Fish Sanctuary i południe wyspy – nie byliśmy, więc nie robiliśmy dużego researchu, ale poznaliśmy parę w drodze na Tablas, która była po kilku dniach na Boracay (notabene, też mieli o tej wyspie bardzo negatywne opinie), i zatrzymała się na południu Tablas, a któregoś dnia zawitała na plażę w naszym hotelu – powiedzieli, że ich okolice są lepsze :D Być może.

Po dwóch dniach na Tablas, znowu wzięliśmy łódkę na Caticlan z (firma 2GO Travel).

Tam spędziliśmy noc w Airbnb, bardzo polecamy - host odebrał nas z portu, i następnego dnia odwiózł na lotnisko.

Dzień 13 - Powrót do Singapuru

Następnego dnia lot do Manili i przesiadka do Singapuru.

W Singapurze zostawaliśmy do wieczoru dnia następnego. Tym razem zatrzymaliśmy się w hotelu kapsułowym BEAT, czyli dosłownie łóżka za kotarą. Mega plus za lokalizację, standard był dobry, mieliśmy podwójne łóżko, dużo prysznicy więc nie było problemów z toaletą.

Dzień 14 - Singapur

Ten jeden cały dzień spędziliśmy na wyspie Sentosa – gdzie jest między innymi Universal Studios i cała masa atrakcji, większość płatnych, ale jest gdzie spacerować. Są sztuczne plaże, punkt widokowy – najbardziej wysunięty na południe kraniec Azji kontynentalnej. Potem wróciliśmy do centrum, znowu przeszliśmy się do Gardens by the Bay zobaczyć je w świetle dziennym. Potem wyruszyliśmy na lotnisko (bagaże zostawiliśmy w hostelu – nie było z tym problemu).

Kilka tipów:

  • Na Filipinach nie ma komarów, więc nie ma potrzeby jak w innych krajach azjatyckich kupowania sprayów. My mieliśmy na wszelki wypadek, ale nie użyliśmy ani razu.

  • Kremy z filtrem – jechaliśmy z kabinówką także wzięliśmy dwa małe, potem na miejscu kupowaliśmy kolejne opakowania (co 2-3 dni, bo tyle tego schodziło)

  • Butelka na wodę: zawsze znalazło się miejsce, żeby ją uzupełnić, piliśmy bardzo dużo. Nawet małe hoteliki miały dystrybutory, nie zdarzało nam się za to płacić.

  • Zęby myliśmy wodą z butelki, nie kranówką, zapobiegawczo.

  • Nie mieliśmy dużych rewolucji żołądkowych, ale do Azji zawsze warto się na to przygotować.

Comments


Follow us on Instagram

paralata

bottom of page