top of page
Szukaj

Słowenia kamperem

  • ParaLata
  • 5 wrz 2024
  • 10 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 17 lis 2024

Słowenia była na naszej podróżniczej liście...

Od czasu naszego epizodu mieszkania w austriackim Graz - niecałą godzinę od słoweńskiej granicy. Ale na nic nam się wtedy zdała ta odległość, bo przez większość naszego czasu - prawie rok na przełomie 2020 i 2021 - granice były szczelnie zamknięte. Teraz, już kilka lat później, udało nam się wreszcie nadrobić tę straconą okazję do podróży i śmiało możemy powiedzieć - Słowenia była warta czekania! 5 pełnych dni to niby nie dużo, ale całkiem wystarczająco na zobaczenie większości top miejsc w Słowenii. Jak podzieliliśmy ten czas, gdzie podobało nam się najbardziej i gdzie chętnie wrócimy - dowiecie się w tym poście.



Czy kamper to na pewno najlepszy wybór na Słowenię?

Zanim przejdziemy do dokładnego planu naszej podróży, musimy zacząć od naszych kamperowych doświadczeń. To był nasz pierwszy raz - zarówno kamperem, jak i w Słowenii. Życie na campingu okazało się o wiele łatwiejsze, niż się tego spodziewaliśmy - tak łatwo przyszło nam dostosowanie się do surowych warunków, że już rozglądamy się za większym samochodem i ruszeniem po Wielkiej Brytanii ;) Dużo trudniejsze okazało się podróżowanie po samej Słowenii - co było zaskoczeniem, ponieważ nasz research w dużej mierze opierał się na relacjach osób, które właśnie w taki sposób odkrywały ten kraj. Po pierwsze, jazda po słoweńskich Alpach względnie dużym kamperem okazała się jazdą prawie ekstremalną. Po drugie, miejsc, gdzie można zaparkować w Słowenii kamperem, nie jest wcale tak dużo - nie można spać na dziko, 99% parkingów zakazywała postoju nocnego, miejsc parkingowych dla kamperów była garstka, a kempingi wypełnione po brzegi.



A mówiąc o kempingach - brak rezerwacji i konieczność stawienia się z samego rana, aby zawalczyć o miejsce postojowe, wydawało się zupełną odwrotnością sensu naszego wyjazdu - w końcu chcieliśmy jak najwięcej zobaczyć, a nie parkować o 11 rano i "się uziemiać". Ostatnią kwestią jest cena - koszt zamiast dzielić się przez liczbę osób, na campingu się mnożył, i przy grupie sześciu osób rósł do 150 euro (i więcej!) za noc. Nam udało się znaleźć naprawdę atrakcyjne miejsca na nocleg, i to bez wydawania takich kwot, ale było przy tym trochę gimnastyki. Następnym razem, raczej wybralibyśmy do spania mniej rzucający się w oczy większy samochód lub mały van, albo nocleg w hotelach/pensjonatach/B&B.

Na start - nasza mapka, z zaznaczonymi wszystkimi atrakcjami, noclegami i dokładnymi pinezkami, gdzie parkowaliśmy.


Dzień 1

Swoją trasę po Słowenii zaczęliśmy od punktów najbardziej wysuniętych na wschód. Wjeżdżając do kraju przejściem granicznym Pavličevo sedlo, bardzo szybko przywitają was oszałamiające widoki. Dla najpiękniejszej panoramy, musicie trochę przekierować Google Maps na drogę dłuższą i bardziej krętą w kierunku Solčava. Na naszej mapie zaznaczyliśmy kilka pomocniczych punktów, które możecie dodać do swojej nawigacji.



Sam odcinek przejazdu przez austriacko-słoweńską granicę, a potem trasa Solčava, są mocno kręte i wymagające w podróży kamperem. Po wszystkim, musieliśmy to trochę odreagować ;) i odbiliśmy nieco z trasy do restauracji Gostilna Pr'Lampi w miejscowości Luče. W godzinach wczesnopopołudniowych, byliśmy jedynymi gośćmi, więc mieliśmy obawy, czy na pewno trafiliśmy do tej tak mocno polecanej knajpki. Ale szybki przegląd menu utwierdził nas w przekonaniu, że znaleźliśmy się w dobrym miejscu - przyjechaliśmy spróbować tam žlinkrofi, czyli słoweńskich pierogów. Dla tego dania faktycznie warto dodać sobie trochę kilometrów by tu trafić, ponieważ nigdzie później nie widzieliśmy takiego wyboru jak tu (czasami pojawiały się jako dodatek do mięs lub deserów). Dla standardowych dań, jak burger, grill czy pizza, możnaby pewnie wybrać każdą inną, podobną knajpkę w okolicy.



Najedzeni, wróciliśmy do Doliny Logarskiej, gdzie dojechaliśmy pod sam wodospad Rinka. Szlak pieszy od parkingu pod sam wodospad nie jest długi i zbyt trudny, ale dość stromy i kamienisty - można złapać małą zadyszkę. Sam wodospad imponuje swoją wysokością i był to nasz pierwszy kontakt z krystaliczną, górską wodą ze słoweńskich rzek. Jeśli macie ochotę na chwilę przerwy z widokiem na wodospad, znajduje się tam kawiarnia z tarasem widokowym. Na sam taras można wejść poza godzinami otwarcia kawiarni, która zamyka się o godzinie 17.



Na noc pokierowaliśmy się w kierunku jeziora Bled, trafiając do prawdziwej kamperowej perełki - noclegu przy farmie Matijovc. Jak się okazało, zatrzymaliśmy się u producenta znanych słowiańskich nalewek. Od razu przywitał nas przesympatyczny, otwarty i zabawny gospodarz, który najpierw puścił nam krótki film o swojej farmie, a potem zaprosił na degustację i poczęstował jabłkami prosto z sadu. Cena za noc to 25 EUR za samochód (od lipca do września), z miejscem dla 10 kamperów. Na miejscu jest jeden prysznic i umywalka (na zewnątrz), oraz dwie toalety (damska/męska, wewnątrz). Mogliśmy też uzupełnić wodę i podłączyć się do prądu. Skorzystaliśmy także z opcji śniadania, które kosztowało 26 EUR za dwie osoby, i zasugerowano nam zamówienie porcji dla 4 osób do podziału na 6. W praktyce było to akurat w sam raz, ale cena dość wygórowana - jeśli macie swój prowiant, nie czujcie się zobowiązani do zakupu, albo wybierzcie kosz dla 2 osób jako dodatek - ich wiejskie produkty były naprawdę topowej jakości.


Dzień 2

Nasza uczta z wiejskich produktów na śniadanie trochę nam rozleniwiła poranek i do swojego pierwszego punktu trafiliśmy dopiero w południe - czyli nad jezioro Bohinj. Tam mieliśmy małe nadzieje na miejsce na kempingu Camp Bohinj, ale jak mogliśmy się tego spodziewać - bez polowania na wjazd z samego rana, trudno o miejsce. Zamiast tego zaparkowaliśmy na pobliskim parkingu i ruszyliśmy pod wodospad Savica. Trasa była w większości płaska, oprócz samego podejścia pod wodospad, i prowadziła obok jeziora, przez wpływającą do jeziora rzekę, a potem las. Wstęp na wodospad jest płatny w cenie 4 EUR osoba dorosła / 2 EUR do 14 lat. Natomiast... końcem sierpnia, jeden z wodospadów - niestety ten większy - zupełnie nie istniał. Ilość ludzi była spora, i chyba nie do końca adekwatna do atrakcji - nie przy tych okolicznościach. Za to po zejściu z trasy, zrobiliśmy sobie małą przerwę w Planinski dom Savica i odkryliśmy naszego ulubieńca do końca wyjazdu - bezalkoholowego radlera nazywanego "izotonikiem".



Potem wróciliśmy nad jezioro, spędzić resztę dnia na plaży. Przy temperaturach powyżej 30 stopni, było to bardzo wskazane! Końcem lata, plaż nad jeziorem Bohinj jest całkiem sporo - bo dużo wody zdążyło wyparować ;) My wybraliśmy się na plażę kempingową, korzystając z bycia zaparkowanym w pobliżu. Mimo że kemping jest ogromny, ludzi na plaży nie było tak dużo i bez problemu znaleźliśmy miejsce w cieniu. Przy okazji można tam wypożyczyć SUPa czy kajaki.



Na noc ruszyliśmy do miejscowości Srednja Vas v Bohinju. Zaczęliśmy się od kolacji w restauracji Gostilna pri Hrvatu, która okazała się naszym ulubieńcem tego wyjazdu. Stoły zastawione na tarasie z widokiem na góry, lokalne potrawy i mięsa, wszystko doskonale przygotowane, z przemiłą obsługą. Tu spróbowaliśmy kiełbasy kranjiańskiej, mięsa z dzika, czy grillowanego pstrąga. Na deser koniecznie wybierzcie ich domowe ciasta lub słodkie žlinkrofi z gruszką, kaszą gryczaną i miodem. Noc spędziliśmy na pobliskim parkingu dla kamperów. Choć zaplecze sanitarne nie robiło dużego wrażenia (toalety utrzymane w średniej czystości, brak prysznicy), a podłączenia do prądu były ograniczone (zwłaszcza przyjeżdżając późno i po zmroku), widok rozgwieżdżonego nieba w ciemnej dolinie - bezcenny. Plus uczciwa cena ;) 5 EUR za noc (spędziliśmy tam niecałe 12 godzin). Takie parkingi wypadały zdecydowanie najlepiej cenowo, jeśli mogliśmy co drugi dzień się "doładować" i znaleźć sobie inne okoliczności na wieczorną toaletę. Uwaga - dojeżdżając do parkingu z centrum miasteczka, nie wybierajcie najkrótszej podpowiadanej trasy - nie ma tam wjazdu kamperów przez wąską ulicę i niską zabudowę. Do nawigacji możecie dodać TEN punkt, żeby uniknąć drogi z zakazem wjazdu do kamperów.

Dzień 3

Zmobilizowaliśmy się do wcześniejszego wyjazdu, aby ruszyć pod jezioro Bled i zobaczyć je bez tłumów. Niestety znowu uderzyła nas kamperowa rzeczywistość, bo po znalezieniu sensownego miejsca parkingowego trafiliśmy na policję, która kazała nam się przeparkować na parking dedykowany kamperom, gdzie postój kosztował ponad 20 EUR za 24h i znajdował się spory kawałek od jeziora. Może gdybyśmy nie mieli pecha do spotkania służb, udałoby nam się po prostu z krótkim postojem - nie widzieliśmy żadnych zakazów dla kamperów, wydawało się raczej, że nie chcą kamperów na żadnych lokalnych parkingach. Wszyscy byliśmy już wcześniej nad jeziorem Bled, więc postanowiliśmy po prostu ruszyć dalej, ale szkoda, że nie ma żadnych alternatyw dla kamperowego postoju w okolicach jeziora...

Dalej ruszyliśmy do doliny rzeki Soča, zaczynając od południa. Nasz pierwszy przystanek to miejscowość Solkan, znana z największego kamiennego łukowego mostu na świecie. Darmowy parking zaznaczyliśmy na mapie - na końcu parkingu znajduje się mały, trawiasty plac, w którym znajdzie się miejsce na 3-4 kampery, plus miejsca postojowe dla samochodów. Dla najlepszego widoku na most, pokierujcie się pinezką zaznaczoną na naszej mapie - my sami zrobiliśmy trochę kilometrów szukając dobrego miejsca, czego Wy możecie sobie oszczędzić ;)



Naszym następnym celem miała być miejscowość Tolmin, ale przejeżdżając przez miasteczko Kanal ob Soči podjęliśmy szybką decyzję - zostajemy! Zatrzymaliśmy się na kempingu Korada, który mimo średnich recenzji w słoweńskich przewodnikach, nam sprawdził się doskonale.

Miejsca postojowe wzdłuż rzeki, zero hałasu z ulicy, dobra cena jak za kemping (12 EUR za osobę + opłata klimatyczna. i jednorazowe 5 EUR za prąd), własna plaża nad rzeką Soča, z widokiem na most i skaczących ze skał (i mostu!) śmiałków. Do tego czyste toalety i prysznice, duże umywalki, dostęp do prądu, dobre zaplecze kamperowe. Bardzo konkurencyjna opcja przy innych kempingach w okolicy za +20 EUR za osobę. Od razu skorzystaliśmy też z ich restauracji, gdzie zamówiliśmy ogromną pizzę (porcja rodzinna spokojnie wykarmi 3-4 osoby - my przy dwóch na 6 osób, wzięliśmy kilka kawałków na wynos). Plusem były też nienarzucone godziny wymeldowania się - następnego dnia nie musieliśmy się spieszyć z wyjazdem.


Na koniec dnia, ruszyliśmy samochodem na krótką wycieczkę do wąwozu Tolmin. Celowo wybraliśmy się na chwilę przed godzinami zamknięcia o godz. 19 - wejście nie jest limitowane czasowo, można więc zostać dłużej, a tym samym w wąwozie byliśmy zupełnie sami. Parking kosztował nas około 3 EUR, a wejście - 10 EUR za osobę. Dla zwiedzania go bez ludzi, zdecydowanie wart swojej ceny! Klimat, zwłaszcza na chwilę przed zmierzchem, był powalający. Trasa zajmuje około 2 godzin i jest jednokierunkowa, z dwoma punktami już poza parkiem (jaskinia Dantego i jeden most). Drugi raz ominęlibyśmy te punkty i wrócili tą samą trasą w wąwozie.



Dzień 4

35 stopni upału i pełne słońce zdecydowanie nie zachęcało do ruszenia się znad zimnej Soczy, dlatego dopiero po południu ruszyliśmy dalej, a do tego czasu chłodziliśmy się w rzece. Dobrze sprawdzają się tu buty do wody, bo dno jest kamieniste i mimo gładkich kamieni, chodzi się po nich niełatwo. Sama plaża i wejście do wody jest piaszczyste, co zdecydowanie doceniają rodziny z dziećmi. Rzeka w tym miejscu jest płytka i trzeba odpłynąć trochę pod prąd rzeki, żeby dotrzeć na głębszą wodę. Najprzyjemniej jednak siedziało się na płytko zanurzonych, dużych kamieniach - można było trochę się wygrzewać w słońcu, a trochę ochładzać wodą ;) Można też poskakać do wody z kamieni pod mostem - przygotowano drabinki i dedykowane platformy. Widoki - bardzo włoskie, i nie bez powodu - te okolice znajdują się tylko kilkanaście minut jazdy od granicy Włoch i język włoski (oprócz polskiego ;)) jest tam najczęściej słyszalny.



Naszym kolejnym przystankiem na trasie był wodospad Kozjak. Samochód zaparkowaliśmy na parkingu zaznaczonym na naszej mapie, który znajduje się na samym starcie szlaku. Należy skorzystać z parkometru, wykup postoju do 2h będzie wystarczający. Trasa nad wodospad zajmuje około godziny i prowadzi wzdłuż malowniczej rzeki Soczy. Widoki są naprawdę powalające i żałowaliśmy, że nie skorzystaliśmy z canyoningu - widzieliśmy pływających tak ludzi i mocno im zazdrościliśmy! Na pewno dla tej atrakcji jeszcze tu kiedyś wrócimy. Na krótko przed dojściem do samego wodospadu znajduje się kasa biletowa, z wejściem dla osoby dorosłej w cenie 6 EUR. Wodospad Kozjak zrobił na nas duże wrażenie, znajdując się w jaskini i wypływając spośród dużych skał. Miejsce zdecydowanie warte odwiedzenia. Zanim wróciliśmy do samochodu, przeszliśmy kawałek do mostu Napoleona. Spodziewaliśmy się trochę lepszej trasy, bo z parkingu do mostu trzeba po prostu iść ruchliwą ulicą bez pobocza. Sam most jest kolejnym miejscem z dobrym widokiem na rzekę.



Nasz dzień dobiegał końca, ruszyliśmy do miejscowości Bovec, gdzie zjedliśmy w restauracji Gostilna pod Lipco Veselin Vujačić. Jest naprawdę duża, ale proporcjonalnie do swojej wielkości - popularna! Na szczęście w kolejce nie staliśmy za długo. Porcje są tu naprawdę spore, a my polecamy zwłaszcza ich mięsa z grilla i słoweńskie wino, w cenie 1,60 EUR za kieliszek. Na noc zaparkowaliśmy przy wyciągu Kanin-Sella Nevea. Znajduje się tam parking dedykowany kamperom, z toaletą (bez prysznicy) i przyłączem do prądu. Sami dojechaliśmy tam późno i wyjeżdżaliśmy z samego rana - tym samym nie trafiliśmy na otwartą kasę, żeby zapłacić za nasz postój. Gniazdka znajdują się po środku pierwszej linii miejsc parkingowych po prawej.



Dzień 5

Na nasz ostatni dzień w Słowenii pożegnaliśmy się z kempingową ekipą i sami ruszyliśmy zobaczyć kilka ostatnich miejsc naszą osobówką. Na pierwszy przystanek obraliśmy jezioro Jasna, gdzie liczyliśmy na widok odbijających się gór w tafli jeziora. I się nie rozczarowaliśmy! O godzinie 7 rano spotkaliśmy tylko kilka osób wyprowadzających swoje pieski, a powoli wschodzące słońce pięknie oświetlało najwyższe szczyty skalistych gór wokół. Jeśli szukacie darmowego postoju, na mapie zaznaczyliśmy okolice, gdzie udało nam się zaparkować na krótki spacer.



Nasz kolejny przystanek to kolejny i ostatni wodospad wyjazdu - Peričnik. Tu polecamy podjechać pod samą Koča pri Peričniku, gdzie rozpoczyna się (i kończy) około godzinna trasa pod wodospad. Postój na dwie godziny kosztuje 5 EUR, ale zaraz przed knajpką można zaparkować wzdłuż ulicy - zauważyliśmy to dopiero w drodze powrotnej (dopóki nie zainstalują bramek parkingowych przed wjazdem na górę, które wydają się wykańczać). Na Google Maps widać ułożone wzdłuż drogi duże głazy, które mają uniemożliwić taki postój, ale gdy tam byliśmy na pewno dałoby się bezpiecznie zaparkować przynajmniej kilku samochodom. Sama wycieczka na wodospad jest darmowa, trasa jest dość wymagająca, ale bezpieczna i dobrze przygotowana. A wodospad - absolutnie powalający!



Zdecydowanie nasz numer jeden w Słowenii. Można nawet obejść wodospad od tyłu, trzeba jednak uważać na bardzo śliskie kamienie i być przygotowanym na mały prysznic. Przy jego wysokości i ogromie spływającej wody, nawet po bardzo suchym lecie (jednak większość miejsc była w Słowenii trochę "wysuszona"), wrażenie naprawdę zapierało dech. Trasę za wodospadem można kontynuować i tym samym zrobić koło, zamiast wracać tą samą trasą. Można też podejść do górnego wodospadu, mniejszego i mniej popularnego. Ten wodospad też można przejść od tyłu, trzeba się jednak wrócić - trasa nie prowadzi w dół doliny.



Nasze poranne atrakcje zeszły nam na tyle szybko, że do planu dorzuciliśmy jeszcze dolinę Jezersko. Samochód zaparkowaliśmy (za darmo) przy restauracji Gostišče ob Planšarskem Jezeru i ruszyliśmy na około 2-godzinny spacer w głąb doliny zwany Ravenska Kočna. Widoki są naprawdę powalające! To jedno z naszych ulubionych miejsc tego wyjazdu i doskonałe zwieńczenie naszej podróży. Na koniec wybraliśmy obiad w tym samym miejscu, gdzie spróbowaliśmy kolejnych słoweńskich dań: zgnieci z kapustą i smażoną kiełbasą, i przepyszne žlinkrofi z mięsem w sosie z dziczyzny. Na deser - mix strukliji (trochę jak naleśnik zwinięty w dużą roladę) i ciasto gibanica (bardzo "wigilijne" smaki - orzechy, mak, pieczone jabłka, rodzynki).



Dalej ruszyliśmy do Austrii i w drogę powrotną. To koniec naszej słoweńskiej podróży! Słowenia jest przepiękna - połączenie strzelistych gór, malowniczych dolin, błękitnych rzek i jezior, to połączenie doskonałe. Na pewno wrócimy dla wizyty w Hiša Franko - restauracji, którą mamy na swojej liście od zobaczenia w netflixowym Chef's Table. I canyoningu w Soczy, oczywiście!

Comentários


Follow us on Instagram

paralata

bottom of page